Cichociemni – elita Polski Podziemnej

Nie wiadomo skąd wzięła się nazwa „cichociemni”, kto ją wymyślił i kto po raz pierwszy użył, ale kiedy w Szkocji zaczęli odchodzić ludzie z poszczególnych oddziałów wojska polskiego, kierowani do jakiejś – nikomu niewiadomej służby, ktoś być może żartem nazwał ich „cichociemnymi”. Pewnie nie przewidywał wtedy, że nazwa ta będzie jak najbardziej adekwatna do sposobu wykonania powierzonych im zadań, nikt też wówczas nie wiedział o jakie zadania może chodzić. Nieliczni, wzywani do dowódcy, wychodzili od przełożonego z poważną miną, milcząc i nie zdradzając nikomu czego dotyczyła rozmowa, a potem opuszczali swoją jednostkę. Wybranych było 2413 kandydatów, z których tylko 600 ukończyło pomyślnie odpowiedni kurs, a 316 od końca 1941 do końca 1944 r. zostało zrzuconych na spadochronach do okupowanej Polski. Z tej liczby 112 oddało życie za wolną Ojczyznę.

W końcu 1939 r. do Paryża przybył kpt. Maciej Kalenkiewicz ps. Kotwicz, oficer oddziału mjr. „Hubala”. Po spotkaniu ze swoim przyjacielem kpt. Janek Górskim stwierdzili jednak, że ich miejsce jest w okupowanej Polsce. Szczególnie „Kotwicz”, który odszedł z oddziału „Hubala” na wezwanie gen. Sikorskiego i ruszył do formującej się we Francji armii polskiej, czuł potrzebę powrotu i wsparcia walki konspiracyjnej w kraju. Szybko zebrali wokół swojego pomysłu grono kilkunastu oficerów i podjęli działania w celu przekonania Naczelnego Wodza do idei przerzutu przeszkolonych wojskowych do Polski. Była to inicjatywa całkowicie oddolna, podjęta przez ludzi, którzy byli gotowi zrezygnować z względnego spokoju oraz bezpieczeństwa i ofiarować swoje życie Ojczyźnie, wiedząc, że w okupowanej Polsce jest terror, masowe egzekucje uliczne, łapanki, głód i dotykająca każdego niepewność, że uda się przeżyć do następnego dnia. Kpt. Kalenkiewicz i Górski zwrócili się do gen. Sosnkowskiego, wówczas Komendanta Głównego ZWZ pisząc:

„Przedstawiam zgłoszenia grupy oficerów, wychowanków Wyższej Szkoły Wojennej, pragnących wziąć udział w desantach spadochronowych do kraju”.

Na liście było 16 nazwisk. Ostatecznie, po wielu zabiegach udało się zrealizować pomysł, który przyczynił się także do rozwoju łączności lotniczej pomiędzy Anglią, gdzie po kapitulacji Francji przeniosły się rząd i wojsko Polskie, a okupowanym krajem. W końcu sierpnia 1940 r. już w Wielkiej Brytanii kpt. Kalenkiewiczowi zostało powierzone przygotowanie założeń dla nowej komórki sztabowej, która miała zająć się zagadnieniem wojsk spadochronowych. Miesiąc później Naczelny Wódz podjął decyzję o formowaniu pierwszej polskiej jednostki spadochronowej i o pilnym podjęciu lotów do Polski – o co zabiegał też komendant ZWZ gen. Stefan Rowecki „Grot”. Już w październiku staraniem kpt. Kalenkiewicza odbył się pierwszy kurs spadochronowy w brytyjskim ośrodku szkoleniowym w Ringwey, nieopodal Manchesteru. Oddział VI Sztabu Naczelnego Wodza, odpowiedzialny za łączność z krajem, rozpoczął werbunek wśród wybranych żołnierzy i intensywne szkolenie, ukierunkowane na potrzeby okupowanej ojczyzny.

Przygotowanie

Pierwszy kurs kandydatów na Cichociemnych rozpoczął się jesienią 1940 r. w Inverlochy Castle nieopodal Fort William w górach Szkocji. Wzięło w nim udział 74 osób. Kursy odbywały się w 50 rożnych ośrodkach SOE – Special Training School (Specjalna Szkoła Treningowa). Było też 30 specjalności szkoleniowych, zgodnie z zapotrzebowaniem zgłaszanym przez KG ZWZ AK, ale wszyscy kandydaci na cichociemnych musieli przejść szkolenie zasadnicze. Na szkolenie zasadnicze składał się m.in. kurs zaprawowy, podczas którego szczególny nacisk kładziono na zaprawę fizyczną, uczono strzelania z różnych pozycji, terenoznawstwa, walki wręcz, dżu-dżitsu i posługiwania się prostymi środkami minerskimi – jednym słowem radzenia sobie oraz przetrwania w trudnych warunkach terenowych i okolicznościach wojennych. Ta część szkolenia przeprowadzana była przeważnie w Szkocji, w górzystym, często trudnym terenie, gdzie nawet latem pogoda potrafiła porządnie dać w kość, nie mówiąc już o jesieni, czy zimie. Ponadto kandydaci przechodzili kurs walki konspiracyjnej, który miał na celu nauczenie organizowania i prowadzenia walki małym zespołem dywersyjno-sabotażowym. Doskonalono umiejętności minerskie i strzeleckie, wpajano zasady radiotelegrafii, szyfrów i innych pomocnych w podziemiu rzeczy. Na kolejnym kursie – odprawowym, uczono życia w warunkach okupacji i konspiracji. Skoczek do okupowanej Polski musiał ułożyć „legendę”, czyli komplet kłamstw logicznie dopasowanych do nowej osobowości, dostawał fałszywe dokumenty, kompletował cywilne ubranie. Przez cały czas trwania kursu zaznajamiany był z warunkami życia w okupowanej Polsce.

„Poddawano kształceniu nasz spryt i przytomność umysłu. Mieszkaliśmy i jedliśmy w owym czasie wspaniale, ale uwaga nasza stale była w napięciu, gdyż w najrozmaitszych porach dnia i nocy zjeżdżały ”komisje śledcze”, które poddawały nas badaniu. Pytano o rzeczy i sprawy proste: gdzieś był wczoraj, coś tam robił, z kim i o czym rozmawiałeś? W odpowiedzi zawsze należało kłamać, ale tak, aby to kłamstwo miało wszelkie cechy prawdy, zwłaszcza, że w sąsiednim pokoju „komisja śledcza” jednocześnie badała twojego kolegę, z którym cię widziano wczoraj w sąsiednim miasteczku.”

Praktyczne sprawdzenie umiejętności odbywało się również na mieście i to nie tylko przez gubienie „ogona”, czy śledzenie wybranego obiektu, ale też w razie kłopotów z policją, a czasem zatrzymania w areszcie, należało wydostać się z niego bez niczyjej pomocy i bez ujawniania informacji o sobie. Dla przygotowania skoczków do zrzutu na teren okupowanej Polski niezbędny był oczywiście kurs spadochronowy.

Skok do Polski

W nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. w okolicach Dębowca na Górnym Śląsku skoczyli do okupowanej Polski pierwsi cichociemni : mjr Stanisław Krzymowski „Kostka”, rotmistrz Józef Zabielski „Żbik” i kurier Czesław Raczkowski „Orkan”. Razem z nimi zrzucono także cztery zasobniki które zawierały radiostację, sprzęt świetlno-sygnalizacyjny, broń i materiały wybuchowe. Mieli skoczyć na Mazowszu w okolicy Włoszczowej, ale czekający na nich żołnierze Armii Krajowej nie usłyszeli nadlatującego samolotu i nie zapalili znaków świetlnych. Zrzut został dokonany w miejscu odległym o 138 km. od placówki, która miała go podjąć. Na dodatek mjr Józef Zabielski uszkodził sobie staw skokowy, a Czesław Raczkowski wpadł w ręce Niemców – skutecznie przekonał ich jednak, że jest przemytnikiem. Został skazany na trzy miesiące więzienia, z którego wyciągnęła go, płacąc grzywnę, miejscowa placówka BCh. Przez kilka kolejnych miesięcy, aż do listopada 1941 r. wstrzymano wysyłanie skoczków, dopiero po ustaleniu dokładnych szyfrów radiowych wyleciała do Polski kolejna grupa. Kiedy radio BBC nadawało melodię „Czerwone jabłuszko” lub „Czerwony pas” do odbioru zrzutu szykowała się placówka „Kąty”, kiedy puszczano „Warszawiankę” czuwała placówka „Kocioł”, gdy leciała w radiu piosenka „Bartoszu” lub „Ostatni Mazur” do odbioru szykowała się placówka „Regi”.

„Wystartowaliśmy o godzinie 21.20 dnia 27 grudnia 1941 r.-wspominał Marek Chciuk ps. Celt. Nie potrafię opisać mego podniecenia, radości, strachu: to uczucie, tak bardzo złożone trzeba przeżyć aby je zrozumieć. Dość, że leciałem „do domu”, do Kraju! Jako jeden z pierwszych szczęśliwców”. Razem z Markiem Celtem, w trzecim zrzucie było sześciu cichociemnych, a wśród nich kpt. Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz. Sam przelot nad Danią i Niemcami, niósł ze sobą niebezpieczeństwo zestrzelenia, albo poważnej awarii samolotu uszkodzonego przez niemiecką obronę przeciwlotniczą i zawsze obfitował w takie wydarzenia. Dotarli szczęśliwie, ale podczas skoku część z nich odniosła kontuzje, a co gorsza zostali zrzuceni na terenie Wcielonych do Rzeszy, przy granicy z Generalną Gubernią. Na ich drodze do wyznaczonego celu była pilnie strzeżona przez Niemców granica, a pierwszy zwycięski bój stoczyli z kilkunastoosobową placówką Grenzschutzu, na którą zostali doprowadzeni po zatrzymaniu. Niestety dwóch skoczków z tej ekipy, którzy pozostali na miejscu lądowania, aby poukrywać spadochrony i odnaleźć zasobniki, zostało namierzonych przez Niemców. Ranni, w beznadziejnej sytuacji, popełnili samobójstwo. Te trudności nie były odosobnionymi przypadkami, bo droga z miejsca zrzutu do Warszawy, nawet przy wsparciu siatki konspiracyjnej , w warunkach okupacji zawsze niosła ze sobą liczne niebezpieczeństwa i zagrożenia.

W konspiracji

W Warszawie, w okresie trwającej kilka tygodni tzw. aklimatyzacji, cichociemni, których w kraju nazywano „ptaszkami”, byli pod opieką „ciotek”, czyli kobiet z referatu „Ewa-Pers”, z wydziału odbioru zrzutów KG AK. Wszystkie przedmioty mogące skompromitować cichociemnych, w tym broń osobista były zabierane i ukrywane. Po kilku dniach rozpoczynał wraz z „ciotką” spacery po mieście poznając okupacyjną rzeczywistość i ucząc się w niej żyć, a przede wszystkim poruszać. Po tym okresie, zgodnie z zapotrzebowaniem był kierowany do odpowiedniego ośrodka i zadań. Działali w dywersji, legalizacji, łączności, a z czasem gdy od 1943 r. tworzyły się oddziały partyzanckie, obejmowali ich dowództwo. Wielu z nich, jako dowódcy przeszło do legendy, jak choćby mjr Jan Piwnik „Ponury”, mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”, mjr Adolf Pilch „Góra-Dolina”, ppłk. Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, mjr Bolesław Kontrym „Żmudzin”, rtm. Leonard Zub-Zdanowicz „Ząb”, Adam Pług „Borys” twórca słynnego batalionu „Parasol, a przede wszystkim ostatni komendant Armii Krajowej gen. Leopold Okulicki. Do lata 1945 r. zginęło 112 z nich – 9 podczas lotu lub skoku do Polski, 94 poległo w walce, 10 zażyło truciznę w więzieniu gestapo. 91 cichociemnych walczyło w powstaniu warszawskim z czego 18 zginęło. Kontynuowali walkę o wolną Polskę po wkroczeniu na jej teren Armii Czerwonej i w tej walce oddawali swoje życie jak ppłk. „Kotwicz”, który poległ w bitwie z Sowietami od Surkontami. Po wojnie byli szczególnie represjonowani przez komunistów. Z tych, którzy pozostali przy życiu dziewięciu zostało zamordowanych na mocy wyroków komunistycznych sądów, trzech zakatowano w śledztwie, kilkudziesięciu trafiło do sowieckich łagrów i więzień PRL. Jako ostatni, bo w 1967 r. więzienie opuścił kpt. Adam Boryczka ps. „Tońko”, pierwszy szef Kedywu Okręgu Wilno AK, a potem kurier WiN-u, aresztowany w 1954 r.

221 cichociemnych otrzymało order Virtuti Militari, najwyższe polskie odznaczenie czasu wojny za czyny bojowe.

Anna Kołakowska