Łukaszenka i Putin przeliczyli się ze swoimi możliwościami.
Rozmowa z prof. Romualdem Szeremietiewem, byłym ministrem obrony narodowej, ekspertem ds. bezpieczeństwa.
Premier Mateusz Morawiecki powiedział ostatnio, że sytuacja na wschodniej granicy Polski i UE uległa poprawie. „Udało nam się to dzięki aktywności rządu na arenie międzynarodowej, ale przede wszystkim dzięki poświęceniu, służbie i nieustannej czujności tysięcy funkcjonariuszy Straży Granicznej, wojska, WOT, policji” – oświadczył. Pana zdaniem doszliśmy już do pewnego momentu granicznego w tym konflikcie?
To jeszcze nie jest ten moment, ponieważ nie wiemy czym ostatecznie skończy się wszystko, co się dzieje. „Panem sytuacji” jest Putin, a atak na granicę polską to jeden z elementów jego polityki. Niewątpliwie rzeczą najważniejszą, którą jak się zdaje ma Rosja na względzie, jest opanowanie Ukrainy. Nie wiemy o czym rozmawiali prezydenci Stanów Zjednoczonych i Federacji Rosyjskiej i co się dalej wydarzy. Mówi się o tym, że na początku przyszłego roku może wybuchnąć wojna. Trzeba zadać pytanie: jaką cenę zapłaci Zachód za to, żeby do niej nie doszło.
Sam fakt, że odbyła się rozmowa między prezydentami USA i Rosji świadczy o tym, że sprawa jest bardzo poważna?
Tak. To całe napięcie ze strony Rosji i wszystko, co również zostało wygenerowane na polskiej granicy wschodniej, ma doprowadzić do jakiegoś efektu. Tutaj stroną atakującą jest niewątpliwie Rosja, natomiast prezydent Stanów Zjednoczonych próbuje podejmować jakiejś działania defensywne. Nie jest dla mnie jasne na czym stanęło i co się w zasadzie ma wydarzyć.
Zacytuję tutaj słowa premiera Morawieckiego, które nie są zbyt uspokajające: „Co jest w głowie Łukaszenki i jego mocodawcy z Kremla, tego oczywiście nie wiemy. Musimy liczyć się z najgorszymi scenariuszami” – wskazał. Czego de facto powinniśmy się obawiać?
Po pierwsze trzeba się zastanowić, jakie możliwości ma Rosja, chodzi o działania ofensywne na jej kierunku zachodnim. Drugą kwestią z tym związaną jest pytanie czy i jak szanse tej ofensywy oceniają na Kremlu. Ciągle jeszcze jestem zwolennikiem poglądu, że Rosja poza bombą atomową w zasadzie nie ma niczego, co dawałoby jej szanse w starciu z Zachodem. A wiadomo, że raczej wszyscy boją się użyć broni masowego rażenia. Dzięki temu nie wybuchła III wojna światowa między Układem Warszawskim a Zachodem, bo obie strony zdawały sobie sprawę z tego, że użycie broni atomowej zakończy się katastrofą i nie będzie zwycięzców, bo wszyscy przegrają. Ten straszak jeszcze jednak funkcjonuje w głowach takich przywódców jak Putin. Pamiętajmy, że Rosja to państwo, które ma PKB na poziomie zdaje się niższym niż Hiszpania, w okolicach Holandii. Ktoś, kto z takim potencjałem chciałby rywalizować z potęgą, którą wciąż są Stany Zjednoczone, musiałby być niespełna rozumu. I moim zdaniem Rosja o tym doskonale wie. Stad ciągle uważam, że nie odważy się ona na wojnę. Pytanie tylko jak Zachód odpowie na straszenie nią.
Czy powinniśmy dziś myśleć o jakiś dodatkowych środkach nacisku na Białoruś, czy dotychczasowe są wystarczające? Groźba chociażby zamknięcia ruchu kolejowego jest dla Białorusi cały czas poważnym zagrożeniem?
Uważam, że groźba blokady granicy byłaby rodzajem bardzo ciężkiego uderzenia, którego Białoruś nie wytrzymałaby i musiałaby skapitulować. Pojawia się pytanie, czy nasza strona może użyć tego typu środków. Pamiętajmy, że jeśli chodzi o współpracę gospodarczą to przez Białoruś idzie handel nie tylko Rosja – Zachód, ale również Chiny – Zachód. Zamknięcie granic uderzyłoby więc nie tylko w interesy Białorusi. Potężnym uderzeniem w Rosję byłoby wyłączenie jej ze światowego systemu finansowego. Dziś jest ona de facto słaba, to nie jest Związek Sowiecki, lecz Federacja Rosyjska, która ma ogromną ilość wewnętrznych kłopotów, jest w wielu miejscach zacofana, a mimo to przeznacza środki, które zdobywa sprzedając gaz i ropę Zachodowi na uzbrojenie. Mamy tutaj do czynienia z jakąś schizofreniczną sytuacją, że oni ciągle chcą przeprowadzać jakieś ofensywne operacje.
Straż Graniczna informuje codziennie o próbach nielegalnego przekroczenia granicy z Białorusi do Polski, jednak zdaniem premiera jest ona coraz bardziej szczelna. Zapowiedział budowę zapory, która ma być skutecznym narzędziem obrony. To wystarczy?
Rzeczą kluczową, jeżeli chodzi o rozwój sytuacji jest to, czy Polska utrzyma szczelnie swoją granicę. Jeżeli tak się stanie, to w moim przekonaniu, sprawa zostanie przez Polskę wygrana. A wszystko wygląda na to, że przetrzymaliśmy najgorsze, bo przecież był ogromny atak na polską granicę i polskie służby, polskie wojsko – nie używając broni – obroniło ją i jest ona szczelna. Łukaszenka – w mojej opinii – niekoniecznie do końca jest wykonawcą poleceń Putina. On oczywiście korzysta z jego wsparcia, ale prowadzi własną grę, próbuje zdobyć uznanie po stronie Zachodu, że jest prezydentem Białorusi. Szarpie granicę UE myśląc, że przy pomocy tego typu działań coś uzyska. Jeżeli mu się to nie uda, a na to wygląda, że tak będzie, to musi skapitulować. Natomiast Rosja ma całkiem inne cele i Putina nie bardzo chyba interesuje czy Łukaszenka coś ugra na Zachodzie, czy nie ugra. Jego interesuje raczej czy uda mu się całkowicie podporządkować Białoruś, na co – moim zdaniem – Łukaszanka niekoniecznie ma ochotę.
Czyli wojna hybrydowa, z którą mamy do czynienia, przestaje całkiem odnosić skutek?
Tak, absolutnie. Myślę, że Łukaszenka i Putin przeliczyli się ze swoimi możliwościami. Im się wydawało, że skoro Polska jest w UE na cenzurowanym, bo rząd Zjednoczonej Prawicy nie cieszy się zbyt wielką sympatią w Brukseli, a Niemcy sprzyjają bardzo współpracy z Rosją i nastąpiła jeszcze zmiana na stanowisku prezydenta USA, który bardziej docenia rolę Niemiec, a Europy Środkowej z Polską wyraźnie nie traktuje jako najważniejszego partnera w tej całej rozgrywce – Polska nie wytrzyma. Sądzili, że przez polską granicę ruszy potok migrantów i nasz kraj da się rozmontować jako czynnik powstrzymujący dalszą ofensywę rosyjską na Zachód. Ale to – jak widać – nie udało się. Pewnie panowie na Kremlu i w Mińsku myśleli, że antypisowska polska opozycja będzie miała większy wpływ i dzięki niej UE będzie naciskała na Polskę, żeby jednak wpuszczać tu tych migrantów.
Czy polski rząd właściwie się zachowuje stosując taktykę „nie dać się sprowokować”? Pamiętam, że podnosił Pan, że zanim zdecydowaliśmy się na „budowanie murów i płotów na granicy” trzeba było podjąć działania ofensywne.
Uważam, że byliśmy w stanie podjąć działania ofensywne na początkowym etapie, ale łatwo jest teoretyzować, gdy człowiek siedzi na kanapie i spogląda w telewizor. Natomiast czym innym jest prowadzenie realnej polityki, odpowiadanie za decyzje w wymiarze państwa. Trzeba tutaj zgrać bardzo wiele elementów, żeby nie popełnić błędu. Spoglądając na to wszystko, co robi rząd, polskie władze, pan prezydent i premier uważam, że jednak dobrze, że tak potoczyła się sytuacja. Wyraźnie widać, że Polska daje sobie radę i zdołała zbudować – nawet jeżeli jest to tylko deklaratywne – powszechne poparcie Zachodu. To są plusy, które przyniosą nam pozytywne rzeczy.
Rozmawiał Piotr Czartoryski-Sziler